Przewozy. Ciężarówka z wyciekającym olejem
Niby to nie kara, ale dolegliwość jest większa niż karny mandat. Przez to, że z silnika jego ciężarówki spadały na jezdnię krople płynu, pan Adrian stracił kilka dniówek i sporo nerwów. Policjanci w związku z "wyciekiem" zatrzymali bowiem dowód rejestracyjny auta.
- Najgorsze, że choć się człowiek głęboko z nimi nie zgadza, nie ma możliwości podjęcia formalnego sporu. W sytuacji różnicy zdań co do zaistnienia innego wykroczenia przyjęcia mandatu można odmówić. A jak zakwestionują stan techniczny i postanowią podczas kontroli zatrzymać dowód, nie można odmówić i trzeba się im bezwzględnie podporządkować - zżyma się przewoźnik z Poznania.
Kropelki wieku
Pan Adrian prowadzi w Poznaniu małą firmę transportową. Ma trzy samochody o DMC około 7,5 tony. Stare. Najmłodszy wóz ma 13 lat, dwa pozostałe to 20-letnie Mercedesy.
Właśnie takim 20-letnim Mercedesem 1217 pod koniec kwietnia jego kierowca jechał przez województwo kujawsko-pomorskie. Na jednej z dróg zatrzymali go policjanci. Jak potem opowiadał szefowi, funkcjonariusze długo kręcili się koło pojazdu. W końcu jeden zawyrokował: z silnika wycieka olej.
- Ten samochód kilka miesięcy temu przeszedł dwie kontrole ITD i okresowe badania techniczne - opowiada szef.
- Nikt nie kwestionował jego stanu technicznego, a my dbamy o sprzęt. Ale ci policjanci jakby za dużo oglądali "Misia". Mówili, że przez taki wyciek może się zabić jakiś motocyklista, który będzie jechał za moim autem i na tym wyciekłym oleju wpadnie w poślizg.
- To oczywiste, że silniki w starych autach "pocą się", czyli występują na nich jakieś kropelki oleju. Ale żeby to było niebezpieczne, ten olej musiałby wyciekać litrami! - oburza się pan Adrian. - Gdybym ja był kierowcą tego auta, a nie mój pracownik, pewnie bym nie wytrzymał. W pierwszym rzędzie kazałbym im pokazać, jak wygląda silnik w ich samochodzie. To był Polonez. Wiem, że gdy Polonez ma więcej niż 4 lata, nie ma siły: też "poci się".
Mitręga bez dowodu
Kierowca dostał mandat w wysokości 200 złotych za to, że poruszał się niesprawnym autem. Dowód Merca został zatrzymany. - W moim przypadku badania były czystą formalnością, za którą zapłaciłem około 20 złotych - opowiada pan Adrian. - Problemem okazał się odbiór dowodu. My jesteśmy z Poznania, a dokument zabrała policja spod Bydgoszczy. Nie jechaliśmy tam po odbiór, tylko czekaliśmy, aż odeślą go do Poznania. Sęk w tym, że w międzyczasie siedmiodniowy, zastępczy dowód stracił ważność. Tak minęły trzy dni, w dodatku w wydziale komunikacji w Poznaniu są kolejki, a żeby tam dojechać, trzeba było przebijać się przez zakorkowane miasto i stracić czwarty dzień. Czy naprawdę tak musi być?
Nauczony doświadczeniem pan Adrian zainstalował sobie pod silnikiem dodatkową, plastikową miskę. Kosztowała 80 złotych, ale dobrze maskuje "pocenie się" silnika.
Skazany na miskę
Czy faktycznie przewoźnik jest bezsilny wobec policjanta, który uprze się, by zabrać dowód rejestracyjny? Grzegorz Sudakow, szef drogówki w KWP w Szczecinie twierdzi, że nie. Choć do zatrzymania dowodu rejestracyjnego wystarczy samo podejrzenie co do niesprawności technicznej pojazdu, powzięte przez funkcjonariusza podczas kontroli drogowej, to w przypadku, gdyby było ono całkowicie nieuzasadnione, właściciel wozu może natychmiast zweryfikować je podstawiając wóz na stację diagnostyczną i następnie dokument z przeglądu dołączyć do skargi na funkcjonariusza, skierowanej do jego przełożonych.
- Z wyciekami oleju musimy walczyć bezwzględnie - zaznacza policjant. - Nawet parę kropelek jest niebezpieczne.
Pan Adrian ograniczył się do poskarżenia nam. Na policjantów skargi nie złożył. Uważa, że jest skazany na miskę. - W dwudziestoletnim aucie zawsze coś znajdą - uważa.
Uwaga: będzie policja ekologiczna
Ostrzegamy: cieknące auta i maszyny będą przyczyną coraz większych utrapień właścicieli. W Polsce już wkrótce będzie tak, jak w Niemczech, skąd niedawno odebraliśmy alarmującą informację, że polski importer maszyn budowlanych został tam rzekomo ukarany opłatą w wysokości 300 tys. euro za to, że z zakupionego przezeń urządzenia wyciekł do gleby olej.
Informacja okazała się o tyle nieprawdziwa, że - jak powiedział to nam ów importer - kara miała być niższa i o tyle, że udało się jej uniknąć. Ale faktycznie groziła mu grzywna w kwocie kilku tysięcy euro.
W Polsce za takie wycieki także się płaci. Nie tylko kilkusetzłotowe mandaty, ale także kary za skażenie środowiska. To jednak wciąż rzadkość, bo inspektorzy ochrony środowiska, którzy tropią takie skażenia, nikogo na drogach nie łapią, a w bazach zjawiają się sporadycznie. Katarzyna Biedrzycka z Głównego Inspektoratu Środowiska powiedziała nam, że pobierają oni próbki gleby, sprawdzając, czy nie jest zaolejona, z reguły tylko wskutek donosu. To może się jednak zmienić w 2009 roku. Rząd planuje bowiem powołać nową służbę: Agencję Ochrony Środowiska. Jej zadaniem będzie m.in. tropienie przeciekających aut i maszyn oraz nielegalnych stacji demontażu.