Wiadomości z rynku

poniedziałek
3 czerwca 2024

Wzbudził mOC!

Przewozy. Ubezpieczenie, a wypadek za granicą
07.11.2008 00:00:00
Dobra wiadomość dla przewoźników, których auta rozbiły się w Niemczech i były tam ściągane z drogi na zlecenie policji przez ratownictwo drogowe: tego typu usługi zagranicznych holowników mogą być finansowane ze standardowej polisy komunikacyjnego OC.
Na to przynajmniej wskazuje przypadek pana Marcina, właściciela firmy transportowej pod Warszawą. Jego ubezpieczyciel pokrył z polisy OC koszty holownicze w wysokości 22 tys. euro.
Zbójnicki proceder
Sprawą kosztów holowniczych interesujemy się od wielu miesięcy. Zimą i wiosną opisaliśmy przypadki polskich przewoźników, których ciężarówki wpadły do rowów, jedna w Czechach, a druga w Niemczech. W obu przypadkach miejscowa policja nie czekała, aż przyjadą polscy holownicy. Funkcjonariusze wezwali miejscowych ratowników z ciężkim sprzętem i dźwigami. A ci skasowali Polaków na grube pieniądze. Np. właściciel niewielkiej, 12-tonowej „solówki” musiał zapłacić Niemcom z Frankfurtu nad Menem ponad 10 tys. euro.
Ale to jeszcze nic! W ostatnio opisanym przez nas przypadku pana Henryka ze Śląska („Ubezpieczony, ale upieczony”, „AMT” nr 716 z 03.10.2008) kwota jest znacznie większa. Wskutek wywrotki zestawu na autostradzie w Holandii Polak został obciążony kwotą 57 tysięcy euro. W tym 27 tys. poszło na usunięcie polskiego tira z jezdni, odholowanie go na parking i odblokowanie jezdni, a 30 tys. na remonty barierek, odbudowę skarpy itp. W sumie polski przewoźnik musi zapłacić Holendrom równowartość ćwierci miliona złotych.
Polisa: ostatnia deska ratunku
Jak mówi, to dla niego za dużo. Odmawia zapłaty i kieruje wierzycieli do swojego ubezpieczyciela, od którego niegdyś kupił standardowe komunikacyjne ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej (OC). Uzasadnia, że akcja, za którą teraz Holendrzy chcą zapłaty, nie była zwykłym odholowaniem uszkodzonego auta, tylko akcją ratowniczą przeprowadzoną na odgórne zlecenie policji, mającą na celu uniknięcie większych szkód, np. blokowania autostrady i skażenia środowiska. – A więc konieczność tej akcji jest bezpośrednim skutkiem szkody spowodowanej przez mój samochód na dobru publicznym i tym samym podpada pod ubezpieczenie OC – twierdził pan Henryk.
Ubezpieczyciel odmawia jednak pieniędzy, a komentarz udzielony nam przez Roberta Walczaka z Poznania, prawnika wyspecjalizowanego w obsłudze firm transportowych, nie napawał optymizmem: zgodnie z polską ustawą o OC szkody polegające na skażeniu środowiska są wyłączone z tego typu ubezpieczenia.
Nie wszedł w AC
Tymczasem po lekturze ostatniego z tych artykułów skontaktował się z nami pan Marcin, przewoźnik spod Warszawy. – Nie jest tak źle – zakomunikował. – Za akcję holowników przy rozbitym aucie można uzyskać odszkodowanie z OC. Ja dostałem 22 tys. euro!
Zestaw pana Marcina, z chłodnią wypełnioną owocami, wywrócił się w czerwcu na niemieckiej A2 między Hanowerem i Berlinem. Niemcy nie czekali ani chwili. Natychmiast ściągnęli na miejsce ratownictwo drogowe z pobliskiej miejscowości. Firma holownicza obciążyła Polaka fakturą na 22 tys. euro i od jej zapłacenia uzależniła wydanie auta.
– Zgłosiłem szkodę do PZU, gdzie mam wykupione ubezpieczenie AC i OC. A oni na to, że owszem, wypłacą odszkodowanie, ale tylko z AC, a ogólne warunki tego ubezpieczenia w PZU stanowią, że za holowanie można wypłacić maksymalnie do 10 procent sumy ubezpieczenia. W moim przypadku to około 43 tys. złotych, czyli zaledwie połowa tych kosztów – opowiada pan Marcin.
Nie zgodził się. Miał wątpliwości, czy to właściwy sposób likwidacji takiej szkody. Nie chodziło przecież o szkodę wyrządzoną „samemu sobie” – rozumował – pokrywaną standardowo z AC, lecz o szkodę wyrządzoną na „osobie trzeciej”, która w imię zminimalizowania strat zleciła usunięcie wozu z autostrady. Rzecz należy więc rozliczać z OC.
Co kraj, to obyczaj
Warszawiak nie dał się zbyć i zaczął drążyć temat. Dzięki temu trafił do firmy ICH Center w Warszawie, która pomaga PZU przy szkodach za granicą. ICH skontaktowało się z firmą AXA, która w RFN zastępuje polskiego ubezpieczyciela w sprawach związanych z komunikacyjnym OC i likwiduje w imieniu towarzystwa szkody z tego ubezpieczenia. Pan Marcin: – Trwało to kilka tygodni, ale niemieccy reprezentanci PZU w końcu uznali roszczenie. Przelali pieniądze na konto niemieckiego holownika, który wciąż trzymał mój zestaw. Tak więc w końcu mogłem odebrać sprzęt.
Jak to możliwe? W ICH wyjaśniono nam, że zgodnie z międzynarodowym porozumieniem tzw. zielonej karty, regulującym sprawy związane z OC, decydujące znaczenie dla sprawy ma kraj, w którym doszło do szkody. Nawet jeśli polskie OC w Polsce czegoś nie obejmuje, to jeśli np. niemieckie przepisy stanowią inaczej, przy szkodzie w Niemczech zastosowanie mają te niemieckie, a nie polskie i właściciel polskiego ubezpieczenia komunikacyjnego OC nie musi dopłacać do szkody z własnej kieszeni. Zapłaci zaś za niego ubepieczyciel.
– Takie różnice są m.in. w kwestii finansowania akcji ratownictwa drogowego – tłumaczy pracownica ICH Center. – W Polsce odpowiedzialność ubezpieczycieli jest wyłączona, bo zwykle ratownictwem zajmuje się straż pożarna, finansowana z innych źródeł. Natomiast w RFN koszty takich akcji mogą być objęte polisą komunikacyjnego OC.
Podobnie jest na przykład w Austrii. Jak dodała jednak nasza rozmówczyni, nie można generalizować, bo każda tego typu sprawa jest badana indywidualnie przez ubezpieczycieli. Wiele zależy m.in. od statusu drogi, na której doszło do wypadku lub kolizji. Inaczej np. są traktowane autostrady, inaczej zwykłe drogi o charakterze lokalnym.
Zbieramy informacje o tym, w jakich krajach koszty ratownictwa drogowego mogą być sfinansowane z polisy OC. Wkrótce wrócimy do tematu.
Można też z OC Przewoźnika
O innym sposobie ratowania się przed horrendalnymi kosztami akcji ratowniczych opowiedziała nam pani Agnieszka, współwłaścicielka firmy świadczącej przewozy ponadgabarytowe. Kilka lat temu udało się jej sfinansować taką akcję z polisy OC Przewoźnika.
– Wieźliśmy 60-tonowy transformator, kierowca chyba przysnął i zjechał na pobocze, w efekcie czego zestaw przechylił się i groził wywrotką – opowiada przewoźniczka.
Policja wezwała holownik z dźwigami. Niemcy postawili i odholowali naczepę do siebie. Potem nie chcieli jednak wystawić Polakowi faktury za usługę z odroczonym terminem płatności, lecz żądali gotówki. – Zastawili nasz samochód swoimi autami i mówili, że go nie zwolnią, dopóki nie dostaną zapłaty – relacjonuje pani Agnieszka.
Powstał naglący problem: transformator musiał być dowieziony na statek w określonym czasie. Kilka tysięcy euro wyłożył więc spedytor, który potem obciążył taką samą kwotą polskiego wykonawcę. A ten zgłosił szkodę w ramach ubezpieczenia OC Przewoźnika, obejmującego ochronę ładunku. Jak powiedziała nam współwłaścicielka, ubezpieczyciel wypłacił należność bez szemrania. Uznał akcję za działania na rzecz zabezpieczenia przewożonego towaru przed większą szkodą.
Klikając [ Zapisz ] zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W każdej chwili możesz się wypisać klikając na link Wypisz znajdujący się na końcu każdej z otrzymanych wiadomości.