Wiadomości z rynku

czwartek
25 kwietnia 2024

Wyprzedziła Cię kobieta, ale bez nerwów

Ania Witkowska robi to z uśmiechem
4 lipca 2021

Fot. ZM

 
Kierowcy mężczyźni żartowali sobie z Pani Ani, kiedy zdecydowała się prowadzić „nieludzką” wywrotkę. Można powiedzieć, że odpłaciła chłopakom pięknym za nadobne, tabliczką zawieszoną z tyłu cementowozu, którym jeździła później: „Wyprzedziła cię kobieta”. Taki żart, ale trochę mówi o naszej bohaterce – radzi sobie z kłopotami z uśmiechem.
Anna Witkowska jeździ teraz ciągnikiem DAF XF, najczęściej z naczepą chłodnią. Pierwszy raz spotkaliśmy się na zlocie ciężarówek tuningowanych Truck Show w Nowym Stawie , w maju 2019 r. Wówczas jeździła tuningowanym zestawem – ciągnik Volvo FH z naczepą cysterną do przewozu cementu (Chełmiński Transport). Zestaw zwracał na siebie uwagę motywami z filmu Ghost Rider. Jak ujawniła wówczas Pani Ania, zestaw został pomalowany przez tatuażystę. Właśnie na tej naczepie zauważyliśmy ciekawy napis – „Wyprzedziła cię kobieta”. Jak widać, Pani Ani nie brakuje poczucia humoru.

Kierunek: Hiszpania

Teraz chcemy się dowiedzieć, co nowego u pani Ani. Kiedy dzwonimy, akurat jest w trasie, w hiszpańskiej Walencji, ale jedzie jako zmiennik, więc możemy spokojnie porozmawiać.
– Jakie na dzisiaj plany, Pani Aniu?
– Wieziemy cytryny, potem mamy przepinkę naczepy, chłopaki z bazy zabierają nasza naczepę do kraju, a my będziemy ładować kolejny towar do kraju. Prawdopodobnie będzie to jakieś mięso. Pogoda jest cudowna, słonecznie, 24 stopnie. Zajedziemy akurat na pauzę nad morze, więc będzie można wybrać się na plażę.
– Wykorzystuje Pani takie okazje, żeby coś zwiedzić?
– Za każdym razem, kiedy tylko się da. Zwłaszcza jak jest do odebrania długi odpoczynek, 24-godzinny. Lubię przejść się wtedy gdzieś, zobaczyć coś nowego. W Hiszpanii są przepiękne miasta i miasteczka, góry. Dużo wrażeń jest.
– Jeździ Pani sama, czy w podwójnej obsadzie?
– Teraz jeżdżę z partnerem, moim życiowym. On teraz prowadzi.
– Pozdrowienia dla Drivera!
– Podziękował i wzajemnie.
– Zmieniła Pani pracę?
– Tak, teraz pracuję w firmie Novex-Ban z Ożarowa Mazowieckiego. W przedsiębiorstwiw, w którym wcześniej pracowałam, coraz mniej kursów było, a człowiek musi zarabiać. Znalazłyśmy z koleżanką ofertę Novex-Ban w ogłoszeniach i w styczniu 2020 roku pojechałyśmy w pierwszą trasę już w nowej firmie, do Hiszpanii. Okazało się, że potrzebują więcej kierowców, pytali nas, czy nie mamy jakichś znajomych, którym moglibyśmy polecić tę pracę. My miałyśmy partnerów driverów, więc ściągnęłyśmy ich, rozeszłyśmy się, żeby jeździć w parach z nimi. I tak od lutego ubiegłego roku jeżdżę już z moim partnerem.
– Jeździcie głównie do Hiszpanii?
– Zazwyczaj tak. Robimy Niemcy, potem do Francji, Hiszpanii i powrót do Polski. Niekiedy zdarzają się kursy do Belgii, Holandii, bywa, że do Czech.

Co kraj to obyczaj

– W którym kraju jako kierowca czuje się Pani najlepiej, gdzie jest najbardziej przyjaźnie?
– To zależy, pod jakim względem chcemy oceniać. Francja jest krajem przyjaznym dla kierowców jeśli chodzi o liczbę parkingów, ale z drugiej strony tam często jest się narażonym na złodziejstwo. Hiszpania jest bezpieczniejsza, nie ma tylu kradzieży, napadów, jest atrakcyjna widokowo i pod względem ciekawych miejsc do zwiedzenia, ale znowu jest tam mniej parkingów. W Niemczech brak miejsc na parkingach to jest zmora kierowców. Po godzinie 16.00 już trudno się gdzieś wcisnąć, a po 17.00 to już graniczy z cudem, żeby cokolwiek znaleźć. Dużo jest też remontów na drogach w Niemczech, prawie na każdej drodze zwężki, spowolnienia. Ustawiają betonowe słupki na zwężkach, wytyczając tak wąskie przejazdy, że osobówka przejeżdża spokojnie, a duży ledwo się mieści. Trzeba mocno uważać, zwłaszcza nocą. Z powodu tych remontów tworzy się wiele korków. Najlepiej jest, kiedy kurs wypadnie nocą, bo wtedy szybciej się przejeżdża. Za dnia to jest kilka godzin w plecy. W Hiszpanii znowu, podobnie jak we Włoszech, często są ciasne dojazdy do firm. Uliczki projektowali w zamierzchłych czasach pod wozy konne, a teraz wozy mechaniczne są większe.
– Pewnie przygód nie brakuje…?
– Kiedyś nawigacja poprowadziła nas w uliczkę, gdzie wprowadzono nowy zakaz tonażowy. Postanowiliśmy zawrócić. W czasie, gdy manewrowaliśmy, wybiegła z domu Hiszpanka z krzykiem, że tu nie wolno wjeżdżać. Ja mówię: „spokojnie, zaraz sobie z tym poradzimy”. Tak machała rękami, że musiałam się uchylać, przeszkadzała i nie zdążyłam ostrzec partnera, który uszkodził płot i zerwał kilka dachówek. Wtedy wyszedł mąż tej Hiszpanki, zaczął ją uspokajać, spisali ubezpieczenie i „szerokiej drogi”. Hiszpanki są porywcze, tak jak Włoszki. W jednym i drugim kraju też w ciasnej zabudowie można spotkać ślady po ciężarówkach, w postaci uszkodzonych balkonów, dachów… Zdarzają się więc przygody, ale bez tych przygód byłoby nudno.  Bywają też takie nieprzyjemne, dramatyczne przypadki, jak z włoskim kierowcą, który nie dawał znaku życia i dowiedziałam się na jakiejś grupie, że trzeba by było zadzwonić do Włoch. Ja włoski trochę znam, więc postanowiłam pomóc. Zadzwoniłam na policję do Włoch, ale niestety pan karabinier powiedział, że jeżeli nie podam numeru tego kierowcy, a ja nie miałam tego numeru, ani nazwiska, to on nie przyjmie zgłoszenia. Zadzwoniłam do właścicielki firmy, żeby podała mi te wszystkie dane, ale okazało się, że już nie trzeba. Kierowca powiesił się na naczepie. Podobno młody chłopak, 40 lat, ale miał depresję…
– A propos złodziejstwa we Francji… Zdarzyły się Pani jakieś nieprzyjemne przygody?
– Na szczęście nam nie przytrafiła się taka przykrość, ale zdarzyło się, że zajechaliśmy na parking tuż po tym, jak trzy ciężarówki zostały okradzione z paliwa. Zatrzymaliśmy się na parkingu przy francuskiej „siódemce” około czwartej nad ranem. Niedługo potem litewski kierowca podszedł do nas i zapytał, czy nas też okradli. Powyrywali im korki, sitka, nawet dziury w bakach porobili. Złodzieje nie mają litości, nie interesuje ich, czy kierowca będzie mógł potem jakoś dalej jechać. Na pomoc policji trudno liczyć, mundurowi przyjechali po długim czasie od zawiadomienia. Do karania przewoźników i kierowców to są pierwsi. Zdarzyło się, że ściągnęła nas tamtejsza służba, odpowiednik naszej ITD, szukali pretekstu, żeby się przyczepić w papierach do czegokolwiek i chcieli nam dać mandat 1.500 euro. Okazało się, ze niesłusznie. Dzwoniłam do kolegi, bo nie rozumiałam po francusku, a funkcjonariusz po angielsku nie rozmawiał, po włosku też nie, a ja włoski znam. Kolega oddzwonił do mnie, podałam tego „policjanta” i kolega wytłumaczył mu po francusku, że to nie jest tak, jak on sobie myśli. Puścili nas. Gdyby trafili na kogoś, kto nie szedłby w zaparte, tak jak ja, to zapłaciłby 1.500 euro za błąd, który oni wymyślili! Z kolei w Hiszpanii policja jest bardzo pomocna. Tam rzadko nakładają mandaty. Przykładowo, jeżeli kierowca ciężarówki zabłądzi, wjedzie tam, gdzie nie ma możliwości jazdy dużym to oni po prostu wyprowadzą z tego miejsca i jeszcze będą eskortować. Widziałam na własne oczy w Madrycie , jak policjant wyskoczył i pomagał pchać osobówkę, bo się zepsuła. U nas nie ma czegoś takiego, to jest nie do pomyślenia, żeby policjant tak pomagał. Nas też wyprowadzali z miasta, gdzie nawigacja wytyczyła nam złą drogę. Oni się zatrzymali, powiedzieli nam, że tędy jechać nie wolno, ale że nas wyprowadzą, i żeby się nie martwić, wszystko będzie dobrze. Natomiast Francuzi karzą nawet za drobnostkę.

 

Pani Ania dawała odpór męskim „szowinistom” stosowną tabliczką na cementowozie

Fot. ZM

 

Ważne, żeby był sprawny

– Jakimi samochodami Pani jeździła? Który najlepszy?
– Wcześniej jeździłam Volvo, Scanią, Iveco, Mercedesem, Renault, a teraz DAF-em. Scania była duża i fajnie się nią jeździło. Volvo było nieco ciaśniejsze w środku, ale też wygodne. Scania bardziej bujała na nierównościach, a Volvo było nieco sztywniejsze, co mi bardziej odpowiadało. Ogólnie te różnice między współczesnymi ciągnikami nie są takie duże, więc w sumie dla mnie najważniejsze jest, żeby pojazd był sprawny i jechał. DAF też się sprawdza. Tylko wolałabym, żeby silnik był nieco mocniejszy, bo 460 koni w hiszpańskich górach niekiedy nie wystarcza, żeby dość szybko i dynamicznie jechać, zwłaszcza z pełnym ładunkiem.
– Na zlot w Nowym Stawie przyjechała Pani efektownie ozdobionym zestawem. Czy teraz też jeździ Pani tuningowanym pojazdem?
– Teraz to jest zwykły zestaw, ale ostatnio we Francji, podczas pauzy, partner zrobił z tyłu dodatkowe oświetlenie, założył 20 lampek i jak następnym razem zajedziemy do Polski to kupimy kolejne lampki i będziemy przód doświetlać. Oczywiście za zgodą szefa, a szef już jest zadowolony. W środku założyliśmy firankę ozdobną tylko, proporczyki, frędzle… Nie zmienialiśmy wiele. To jest drogi interes, a auta się zmienia co jakiś czas… Mamy już przejechane 560 tys. km, więc jeszcze trochę i będzie pewnie znowu zmiana auta. Na międzynarodówkę zawsze idą najnowsze samochody, bo tutaj sprawność liczy się przede wszystkim.
– Na tyle cementowozu miała Pani napis „Wyprzedziła Cię kobieta”. To był Pani własny pomysł? Chyba nie brakuje Pani poczucia humoru…
– Tak, to był mój pomysł. Koledzy po fachu często lubią sobie podworować z kobiety za kierownicą, zaczepiać. Na szczęście nie miałam przykrych sytuacji, to są raczej żarty.
– Ale nie przeniosła Pani tej tabliczki do obecnego zestawu…?
– Niestety, my ciągle zmieniamy naczepy… Gdybym miała naczepę na stałe to tak bym zrobiła.

Z maluszkiem w kabinie

– Jak Pani trafiła do tego zawodu?
– Ja od zawsze lubiłam jeździć. Jak mój synek najmłodszy miał trzy miesiące, to pojawił się problem, co z pracą i co z opieką nad dzieckiem. Ja w tym czasie jeszcze jeździłam „busami” do Włoch i… wzięłam dziecko ze sobą w trasę. Przez trzy lata jeździłam z nim w międzynarodówce. Do trzech lat karmiłam piersią, a potem synek został w domu. Ja zrezygnowałam z tej „busowej” międzynarodówki, zrobiłam prawo jazdy C, potem +E i zaczęłam jeździć ciężarowymi. Pierwsza to była śmieciarka, którą jeździłam przez rok, bez pomocnika. Zrezygnowałam po incydencie, kiedy szczur wyskoczył ze śmietnika i przebiegł mi przez rękę i głowę. To był śmietnik koło przychodni. Ja zaczęłam się tak drzeć, że wszyscy ludzie w przychodni wyglądali przez okna i wychodzili na zewnątrz, żeby zobaczyć, co się stało. Stwierdziłam, że nie nadaję się do tej pracy. Po wykiprowaniu śmieci uznałam, że to jest mój ostatni kurs. W ciągu kilku dni zmieniłam pracę – zaczęłam jeździć wywrotką patelnią. W kolejnej radomskiej firmie, gdzie też zaangażowali mnie do prowadzenia patelni, było 128 kierowców, a ja byłam 129. I wiadomo, śmiechy, bo kobieta przyszła, więc dali mi najgorszy samochód, MAN-a, w którym nie otwierały się szyby i nie otwierały się drzwi od strony kierowcy . Musiałam wchodzić do kabiny od strony pasażera. Biegi wyskakiwały, a dźwignia biegów była ze śrubą, która kaleczyła mi rękę. Nie poddałam się. Tymczasem oni tam mówili: „Ta dziewczyna nie wytrzyma”. Zakładali się nawet o to. Wytrzymałam trzy miesiące i w nagrodę na Dzień Kobiet dostałam lepsze auto – Mercedesa. Tego MAN-a przejął po mnie chłopak, który wytrzymał w nim tylko jeden dzień. Powiedział, że tym się nie da jeździć i rzucił kluczykami. Później jeszcze jeździłam Scanią, aż trafiłam do Chełmiński Transport, gdzie też jeździłam tym cementowozem w transporcie krajowym.

 

Teraz Pani Ania jeździ z partnerem DAF-em XF

Fot. arch. Anny Witkowskiej

 

Nie ma to jak międzynarodówka

– Gdzie lepiej? W transporcie krajowym, czy teraz w międzynarodowym?
– Teraz jestem bardzo zadowolona i nie zamieniłabym się na krajówkę nigdy w życiu.
– Bez obaw jechała Pani w pierwszą trasę za granicę?
– Zupełnie bez. Jeździ się w parach, więc jest raźniej.
– Czym przekonuje Panią do siebie praca w transporcie międzynarodowym? Lepsze zarobki…?
– Sama droga jest ciekawsza, zarobki też. Chodzi o to, że wsiadam i jadę, w podwójnej obsadzie robimy 1.600 kilometrów na raz. W kraju przejedzie się krótki odcinek i rozładunek, załadunek i tak bywa kilka, czy wiele razy na dzień. Teraz mamy jeszcze takie wsparcie, że są kierowcy tak zwani skoczkowie, którzy załatwiają załadunek i my z pełnym czasem wyjeżdżamy w trasę. Tak więc tych załadunków i rozładunków mamy mało.
– W jakim systemie czasowym pracujecie?
– To jest różnie. Nie ma sztywnego systemu. Czasami trasa zajmuje sześć dni, niekiedy osiem, dziesięć. Przerwa na pomieszkanie w domu dwa-trzy dni i znowu w trasę. Raz nam wyszło jedenaście dni w drodze to potem w domu byliśmy pięć dni.
– Tak czy inaczej, w domu jest Pani gościem…
– No niestety, ale chłopaki już są duże. Jak przyjeżdżam to słyszę „Cześć mamuniu, kocham Cię bardzo”, a za chwilę: „kiedy teraz jedziecie?”. Oni się już przyzwyczaili. Najmłodszy ma 16 lat, ale ma opiekę i bracia mu pomagają, babcia też jest, więc jest OK.
– Na ile utrudnia Państwu pracę pandemia i związane z nią obostrzenia?
– Nie jest tak źle, w większości przypadków kierowców zawodowych przepuszczają na granicach bez problemu. Na początku pandemii, w zeszłym roku, kiedy różne ograniczenia wszystkich zaskoczyły, na granicy staliśmy 30 godzin, żeby wjechać. Było ogólne zamieszanie, nie wiedzieli jak to wszystko ogarnąć. Granice były zawalone tak przez kilka dni, a potem to się unormowało na granicach. Zdarzały się inne problemy, choćby z dostępem do sanitariatów – w niektórych firmach nie można było się załatwić. W ogóle zakazywali opuszczania kabiny. Na szczęście to już jest za nami.
– Widzę Pani zdjęcie na Facebooku, z motocyklem. Chyba lubi Pani jeździć nie tylko samochodami…?
– Jeździłam motocyklem, ale przestałam po wypadku mojego znajomego. To już nie moja bajka.

Bez nerwów

– Co Panią denerwuje jako kierowcę na drogach?
– Kultura jazdy w Polsce. Na Zachodzie, dla przykładu w Niemczech, kiedy wyjeżdżam z parkingu, to już auta zjeżdżają na lewy pas, żeby ułatwić mi włączenie się do ruchu. W Polsce zdarza się, że stoisz i może kiedyś zwolni się miejsce, żeby wjechać. A tak na marginesie, kierowca nie może być nerwowy, to nie ten zawód. Trzeba nauczyć się cierpliwości. Także podczas załadunku, który nieraz trwa kilka godzin. Nerwy trzeba schować w kieszeń i podchodzić do wszystkiego z uśmiechem, bo człowiek by zwariował.
– Bywa Pani na zlotach pojazdów ciężarowych?
– Brałam udział w każdym Master Trucku od 2015 roku, ale w ubiegłym roku, jak już jeździłam w międzynarodówce, nie składały mi się dni, żeby się wybrać. W tym roku, jak będziemy mieć wolne, to pojedziemy, ale już osobówką, bo nie mamy się z czym pokazać. Mam wielu znajomych kierowców, chętnie spotykamy się w takich okolicznościach, żeby porozmawiać tak na żywo. Wiadomo, Facebook nie zastąpi takich bezpośrednich kontaktów. Właśnie na tych zlotach poznałam wiele osób.
– To chyba będzie pytanie retoryczne: widzi Pani swoją przyszłość w tym zawodzie?
– Jak najbardziej, myślę, że dociągnę do emerytury za kierownicą. Partner dopowiada, że nawet na emeryturze, jak ktoś będzie nas potrzebował, to też pojedziemy.
– Dziękuję za rozmowę i szerokości oraz przyczepności!

 

My też pozdrawiamy!

Fot. arch. Anny Witkowskiej

 

Klikając [ Zapisz ] zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W każdej chwili możesz się wypisać klikając na link Wypisz znajdujący się na końcu każdej z otrzymanych wiadomości.