Wiadomości z rynku

piątek
26 kwietnia 2024

Jelcz coraz bliżej Himalajów

Ciekawostki z wyprawy upamiętniającej złotą erę polskiego himalaizmu
9 września 2021

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 
Trzech śmiałków z Polski zamierza dojechać starym Jelczem w Himalaje. Przejechali już kilka tysięcy kilometrów…
W sobotę 21 sierpnia wystartowała ekspedycja upamiętniająca historyczną podróż z Polski do Nepalu z 1979 r., podczas której grupa wspinaczy przemierzyła drogę z Jeleniej Góry do Pokhary w centralnej części Nepalu. Wydarzenie to ma uczcić złoty wiek polskiego himalaizmu.
Podróżnicy chcą pokonać liczącą 10 tys. km trasę odrestaurowanym jelczem. Potrwa to co najmniej miesiąc.
Kiedy przygotowujemy tę publikację do druku (środa, 8 września), ekipa jest już w ambasadzie RP w Teheranie (Iran). W grupie ekspedycyjnej jest Maciej Pietrowicz, syn polskiego alpinisty, który brał udział w himalajskiej ekspedycji w 1979 roku, Ryszard Włoszczowski, który wziął udział w pierwszej ekspedycji oraz kierowca i mechanik Arkadiusz Peryga, który odrestaurował zabytkowego Jelcza. W wyprawie jako wsparcie wziął również udział Dariusz Majewski.
Głównym celem projektu jest odtworzenie wyprawy do podnóża Wielkich Himalajów przy użyciu podobnego samochodu marki Jelcz, jakiego używano do transportu wspinaczy i ich wyposażenia. Pozyskany z wojska ponad 30-letni, dwuosiowy staruszek, technicznie jest niemal taki sam, jak Jelcze, które brały udział w wyprawach w ubiegłym wieku. Pojazd został w pełni odrestaurowany.
Droga do Nepalu prowadzi grupę polskich himalaistów przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Turcję, Iran, Pakistan oraz Indie. Podróżnicy zatrzymuj się w każdym z tych krajów, aby promować projekt oraz organizować wydarzenia edukacyjne.
Maciej Pietrowicz poinformował nas, że podróż Jelczem przebiega zgodnie z planem. Aktualna pozycję Jelcza oraz najnowsze wpisy w dzienniku wyprawy można śledzić na stronie .
Jak czytamy we wspomnianym dzienniku, prowadzonym przez Pana Macieja (fragmenty zamieszczamy poniżej), przygód i niespodzianek na trasie nie brakuje.

 

Załoga jeszcze „świeża”, wszakże to pierwszy dzień wyprawy

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 

22 VIII – dzień 2 - otwieramy w nocy warsztat

Pierwsza doba podróży za nami, niestety nie obeszło się bez niespodzianek. Już pierwsze kilometry za Jelenią Górą i wyciek ze zwolnicy prawego koła powoduje pierwszy 3-godzinny postój. Przed samą podróżą byliśmy zmuszeni wymieniać olej w moście na bardziej gęsty i zwyczajnie zabrakło czasu, aby wykonane uszczelnienie się związało. Obawy zastosowania za rzadkiego dla naszego Jelonka oleju mieliśmy także w przypadku skrzyni biegów oraz silnika. Gdy udzielaliśmy wywiadu dla RMF FM na jednym z parkingów pod Krakowem już było pewne – skrzynia biegów musi być otwarta. Rzadki olej wydostaje się przez uszczelki.
Dzięki pomocy Apollo Tyres zatrzymujemy się na noc w firmie JawTrans w Nowym Sączu. Na bazie wita nas ochroniarz, który już o wszystkim wie. Otwiera nam bogato wyposażoną halę do obsługi pojazdów ciężarówki. Wjeżdżamy na kanał, Arek spuszcza olej ze skrzyni, odkręca korek, gdzie na gwincie widać opiłki metalu. Brak smarowania spowodował także ścieranie się kamieni. Dzień kończy się mocno po 1 w nocy. Część z ekipy śpi w domku ochroniarza, ja testuję pierwszy raz deskę na skrzyni załadunkowej, a Arek standardowo na leżance w kabinie kierowcy.
Niedzielny poranek to nie czas na wypoczynek. Wczesna pobudka i wita nas sam właściciel Krzysztof Jawor. Szybka organizacja oleju 85 W 140 GL4 i Arek zajmuje się jego wymianą. Zastąpił też zużyte kamienie do naszej skrzyni. Prace trwają do 11:30 szybki prysznic, zdjęcie pożegnalne i ruszamy dalej… do właściciela kolejnej firmy. Dzięki kolejnej uprzejmości wymienimy olej w silniku.
 

Wyciek ze zwolnicy i pierwszy nieplanowany postój

Fot. jelczemwhimalaje.pl

Do firmy transportowej Li-Ki oraz Lizsbeck trafiamy także dzięki wsparciu Apollo Tyres, którzy jadą z nami aż na Węgry. Firma również mieści się w Nowym Sączu i po chwili jesteśmy już w ich hali. Przy tej okazji sam właściciel Stanisław Lis naprawia z Arkiem nasz tłumik, na który nie było już czasu przed wyjazdem. Tu także zostaliśmy przywitani z ogromną życzliwością. Zapewniono nam także poczęstunek, podczas którego spędziliśmy czas na rozmowach o historii polskiej myśli technologicznej i osiągnięciach Polaków w Himalajach. Wymiana oleju w silniku to jednak m.in. zasługa Roberta Kościuka, który na bieżąco koordynował zdobycie tego płynu z samej Jeleniej Góry. O godzinie 15:00 po kolejnych godzinach pracy przy aucie wyruszamy w kierunku Słowacji. Dzięki ogromnej życzliwości i solidarności ludzi, którzy bez wahania poświęcili swój czas dla tej pięknej idei wyjazdu, uda nam się dotrzeć na Węgry, gdzie nocujemy już wszyscy w aucie na terenie firmy naszego sponsora Apollo Tyres.
Nadal czekamy na Darka Majewskiego – udaje się on z nami w trasę pojazdem technicznym, jednak też nie bez przygód. Dojedzie do nas na nocleg na Węgrzech. Biorąc pod uwagę zdarzenia po pierwszym dniu podróży, dodatkowe wsparcie w dalszej trasie może się okazać zbawienne. Od samej Jeleniej Góry wspiera nas za to Arek Bolicki (Greenfond). Wielokrotnie załatwiał nam już sprawy w trakcie naszych aktywności. To on dowiózł m.in. olej do silnika, zapewnił nam także dodatkowe produkty, po które my nie mielibyśmy się jak udać. Wesprze nas także w poniedziałek podczas podróży na Węgrzech. To dzięki Arkowi mamy także piękne ujęcia z drona!
Jesteśmy na Węgrzech! Rozbijamy obóz pierwszy. Szkoda, że nie mamy namiotów. Pogoda coraz cieplejsza. To będzie jedna z dłuższych nocy. Zwiedzanie fabryki Apollo Tyres o godz 9:00 na której opowiemy z naszej strony historię polskiego himalaizmu.
Dzisiaj dołączył do nas Darek Majewski.

 

Dzisiaj dołączył do nas Darek Majewski

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 

23 VIII – dzień 3 – niełatwo wjechać do Rumunii

Dziś pospane! Wyglądam z Himalaya Lodge, Rychu leży plackiem w śpiworze i na dwóch karimatach (chyba ciągnie) na trawie pod Jelczem. Mówi, że tak spali w 1979 roku. Dzień rozpoczyna się od wizyty w fabryce Apollo Tyres. O dziwno nic nie trzeba dziś naprawiać. Arek zaczyna dzień bez klucza w ręce (Sic!). Na śniadanie dieta cud herbata.
Załoga Apollo przyjeżdża z Budapesztu – widać, że Krzysztof Schaffer pomaga nam z pasji! Zapoznajemy się z procesem produkcji opon. Wspólne zdjęcie i ruszamy! Stop, nie ruszamy, padły akumulatory rozruchowe. W międzyczasie Arek nie nasycony zajęciami zawodowymi w szale wpada w porządkowanie kabiny Jelonka, co skutkuje dodatkową zwłoką.
Ruszamy na Rumunię o 15:35! Podróż się trochę dłuży. Jedzie z nami nadal Arek Bolicki z Greenfond, który niestety wkrótce musi zawracać do Polski. Jego pomoc była nieodzowna zwłaszcza na początku wyprawy. Rysiek mówi: „to dobry duch” tego wyjazdu! Krótkie pożegnanie na MOP’ie przed granicą z Rumunią i już jedziemy tylko na dwa auta.
Rumunia – podejście pierwsze: halt stop – za duży tonaż i zamieniamy przejście na 100 km dokładki. Podejście drugie: tonaż OK, ale dokumentów transportowych NIET! Rumuni nie chcą nas puścić i pytają co wieziemy. Udaję głupa i biorę paszporty covidowe. Tiry za nami już trąbią i się niecierpliwią! Po wyjaśnieniach, że mamy tylko 1600 kg części zamiennych, muszą się nas pozbyć z granicy i machają ręką na do widzenia.
Najtrudniejszym jednak momentem przekroczenia granicy jest lokals, który nie przyjmuje złotówek, a wymył już nam wszystkie szyby i nie puszcza dalej. Krakowskim targiem za 2 EUR odstąpił od „pozycji Rejtana”.
Jesteśmy w Rumunii! Wreszcie jakaś inność odbiegająca od Europy! Klimat może biedny, ale fascynujący. Pobudza Arka wspomnienia z dzieciństwa. Lokalsi pod sklepami po północy, policja stojąca co wioskę bez interwencji. Dziurawe drogi i skupiska masy kabli, ozdób przewieszonych nad drogami. Wreszcie po dalszej jeździe wita nas ochroniarz firmy Adient. Wszyscy są zajechani, ale jajecznica na krakowskiej kiełbasie budzi moc. To był nasz cel na nocleg. Jako pracownik na etacie, poprosiłem nasz oddział w Jimbolii o miejsce dla Jelonka. Parkujemy.

24 VIII – dzień 4 – Jelonek paraduje w kurorcie

Cóż za miłe przywitanie w oddziale Adientu w Rumunii. Jelonek robi ogromne wrażenie w firmie. Zostaliśmy zaproszeni do salki konferencyjnej, w której opowiadamy historię Złotej Ery Polskiego Himalaizmu. Po raz kolejny spotykamy się z nadzwyczajną sympatią oraz aprobatą idei przyświecającej naszemu wyjazdowi.
Ślepo ufając rumuńskim mapom drogowym zakładamy, że nowoczesna autostrada A1 doprowadzi nas szczęśliwie do dzisiejszego noclegu. Tak pięknie nie było. W połowie trasa zamieniła się w górską serpentynę wypełnioną ciężkim sprzętem transportowym. Policji mnogo jak na meczach Lechii Piechowice. Nikt nas jednak nie zatrzymuje, nawet gdy parokrotnie okrążamy przy nich to samo rondo.
Pełni optymizmu ruszamy w górskie szlaki, w efekcie czego nasz 15-tonowy Jelonek ląduje w środku wieczornego festynu w miejscowym kurorcie (cała reszta ruchu towarowego była kierowana inną drogą). W efekcie Jelonek wykonał paradę po głównej promenadzie kurortu, co wzbudziło niejakie zainteresowanie lokalsów.
To już pewne – dziś do granicy z Bułgarią nie dojedziemy. Znajdujemy parking, na którym od razu zjawiają się nasi rodacy – truckersi. Niekończąca się wymiana doświadczeń a propos Jelonkowej technologii i współczesnych tirów zakończyła się obdarowaniem nas polskimi przysmakami.

 

Na trasie niespotykane klimaty, jak kierowcy z wystającymi spod podwozia nogami na środku drogi

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 

25 VIII – dzień 5 – na granicy bułgarskiej, wśród osobówek

Wstajemy… i tylko dwa nasze auta na placu. Ruszamy na granicę z Bułgarią, a na trasie niespotykane klimaty. Jelonek zapewne je pamięta. Bryczki poruszające się razem z tirami, kierowcy z wystającymi spod podwozia nogami na środku drogi i pasterze kóz, cierpliwie czekający ze swoimi stadami na wejście przed maskę samochodu.
Im bliżej granicy, tym cieplej dlatego jak widzimy klimatyczny zalew z restauracją na palach, decydujemy się na krótki pit-stop. Z pełnymi brzuchami atakujemy granicę. Za radą spotkanych dzień wcześniej truckersów idziemy na całego i Jelonek ustawia się na pasie dla samochodów osobowych. O dziwo zarówno po rumuńskiej, tak i po bułgarskiej stronie wzbudza sympatię, dzięki czemu bez problemu lądujemy po drugiej stronie Dunaju w Ruse.
Bułgarskie drogi nas nie rozpieszczają, a dodatkowo nawigacja prowadzi nas po zmroku w głęboki las. Na szczęście Arek zareagował w ostatniej chwili i wyprowadził nas z powrotem na właściwy kurs.
Ponieważ manualna tarczka każe kierowcy już zakończyć dzień, zatrzymujemy się na pierwszym napotkanym parkingu. Tu zaś mamy nadzieję nie spotykać już kolejnych niespodzianek. Po ubikacjach „na Małysza” i paru innych, nienadających się do dziennika , udajemy się na spoczynek.
Jutro Turcja!

 

Granicę bułgarską pokonujemy wśród osobówek

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 

26 VIII - dzień 6 – przeprawa z tureckimi celnikami

Dziś wszystko się okaże. Opuszczamy EU, a ponieważ wieziemy ponad 1600 kg „wyposażenia zawodowego” mam spore obawy co na to turecki celnik. Opuszczamy parking i kierujemy się na granicę. Potwierdza się zasada im dalej w las… im dalej na południe tym gorsza droga. Jelonek daje radę, a my razem z nim podskakując od sasa do lasa.
Dojeżdżając do przejścia granicznego Kapitan Andreewo obserwujemy z niepokojem setki, a może i więcej oczekujących na odprawę ciężarówek. Zegarek już wskazuje 15:00, krótka piłka – jedziemy na przejście pasażerskie. Po krótkiej reprymendzie Bułgarów, „wycofie” i lataniu od okienka do okienka, mamy wreszcie stempel na karnecie wyjazdowych ATA. Cali szczęśliwi jedziemy dalej. Kontrola pass OK i przed nami szyld Welcome to Turkey. Szybki stempel w paszporcie, celnicy machają ręką i są najwyraźniej wyluzowani. 16:05 jesteśmy już w Turcji, jednak została jeszcze dodatkowa kwestia, tylko jeden stempel przyjazdowy w budynku D3… No i się zaczęło! Niepozornie mały budynek, a tyle kłopotów. Administracja rządzi się tu własnymi prawami. Wprowadzono nowy system odpraw (podobno) i bez karnetu ATA online w systemie nie ma dalszej jazdy. Panie z Krajowej Izby Gospodarczej jeszcze są w pracy. Krótki telefon w kabinie Jelonka – nic na ten temat nie wiedzą. Empirycznie widać sprawdzamy efektywność tego systemu. Drugi telefon do przyjaciela, gdzie miło zgłaszam, że jutro raczej wystawy himalajskiej w Stambule nie będzie. W 15 min dostaję dwa telefony od Ekol Logistic naszego partnera wyprawy, w drugie 15 min zjawia się człowiek i zaczyna walkę z systemem. 21:00 jesteśmy na etapie – akcept celnika, który chce przejrzeć 127 pozycji „wystawy”. Otwierać pakę! Ja po Arku, Arek po Ryśku, rozumiemy się bez słów, otwieramy tylko lewą burtę – tam jest tylko porządek! Wyjeżdża szuflada, celnik oczy jak 5 euro. Skrzynka nr 3 wygląda ładnie, a w niej: rozrusznik, alternator i elementy sprzęgła. „What’s this?! Part of our exhibition. OK”, koniec inspekcji. Zamykamy Jelonka, agent zmyka do okienka, a my w kolejce na kolejne 2 godziny, bo przez nas zrobił się korek, a tu nic bez odpowiedniego porządku widać nie przejdzie.

 

Opuszczamy EU, a ponieważ wieziemy ponad 1600 kg „wyposażenia zawodowego” mam spore obawy co na to turecki celnik

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 

27 VIII - dzień 7 - pierwszy raz w historii Jelonka Arek wbija jedynkę

Poczucie obowiązku wzywa nas na pokład. 8:30 gotowi do wyjazdu, ale brama campingu nadal zamknięta. Niemieckojęzyczna Frau zamiast klucza oferuje jaja od miejscowych kur. Z podziękowaniami za podarunek ruszamy w trasę, ale brakuje nam winiety! Kilka potencjalnych mandatów i jesteśmy w placówce najbliższej poczty, gdzie z dyrektorem tej ważnej instytucji (nigdzie na stacjach nie ma winiet!) rozwiązujemy temat.
Nalepka na szybę i do przodu! Ekol logistics wita nas w bramie firmy. Jelonek trochę przestraszony wizją wjazdu na górny parking (35%). Pierwszy raz w historii Jelonka Arek wbija jedynkę. Z wdziękiem baletnicy wjeżdża na dach wzbudzając podziw publiczności.
W conference room opowiadamy o celu naszej wyprawy. General manager przedstawia nam profil firmy i zaprasza do zwiedzenia zakładu.
Kończymy z przedstawicielem firmy Ekol Logistics wieczornym spacerem po urokliwych staromiejskich kafejkach Istambułu.

 

Administracja turecka rządzi się własnymi prawami

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 

28 VIII – dzień 8 – polsko-tureckie rozmowy

Pobudka w Istambule i to jest ten dzień, ten gospodarczy dzień, na który nigdy nie było czasu.
Wracamy do siedziby Ekol do naszego Jelonka na prawdziwy szczyt z betonu. Na plac wykładamy większość rzeczy użytkowych. Termometr poza skalą (50 over). Po akcji „przepaku” dziwnym trafem zyskujemy przestrzeń w naszej Himalaya Lodge. Wreszcie Jelonek ma powieszoną zasłonę (bo nie było czuć jak opala ramię). Darek Załuski z należytą dla filmowca starannością uchwytuje kilka nowych kadrów.
Podchodzi masa ciekawskich, którzy pytają co chwila o coś po turecku. Odpowiadamy płynnie po polsku.
Rysiek odgrywa przed kamerami kilka frapujących scen, które już wkrótce zobaczycie. Nie, nie będzie to reklama kapelusza Dundee.
Najważniejszym jednak punktem na dziś jest potwierdzona wizyta w Ambasadzie RP w Ankarze. Naszą wystawę himalajską zaprezentujemy też lokalnej społeczności i w tureckiej agencji prasowej. Wszystko jest gotowe na wtorek 31 sierpnia. W Turcji jest długi weekend (święto narodowe) zakaz ruchu powyżej 7,5 tony. Kiblujemy do poniedziałku by wyruszyć w dalszą drogę.

 

Pierwszy raz w historii Jelonka Arek wbija jedynkę

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 

29 VIII - dzień 9 – jedyny kierowca odsypia

Uziemieni w Istambule wykorzystujemy dzisiejszy dzień na załatwianie spraw i kontakt z Ambasadą RP w Iranie. Rozmowa z wicekonsulem otwiera nowe możliwości. Inaczej jak u nas, niedziela dla Iranu to dzień roboczy. Resztę dnia wykorzystujemy na ładowanie akumulatorów (i nie chodzi tu bynajmniej o Jelonka) przed czekającą nas drogą. Super efektem nieplanowanego postoju jest fakt, że JEDYNY kierowca Jelonka – Arek, ma szansę na regenerację na następne setki kilometrów. Wiedząc ile go kosztowała dotychczasowa droga jest to tak samo ważne (jeśli nie ważniejsze) jak stan techniczny Jelonka.
Nasz pobyt w Istambule oraz cała dalsza przeprawa do Iranu odbywać się będzie w towarzystwie delegowanego przedstawiciela supportującej firmy – Ekol Logistics. Za parę godzin ruszamy!

30 VIII - dzień 10 – Jelonek jak dyplomata

Do Ankary możemy wjechać dopiero po 22:00. Wszyscy są zgodni – jedziemy wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego. Do pokonania są malownicze wzniesienia, które Jelonek nie bez wysiłku bierze na siebie. W nierównej walce z górami to tiry jednak zostają za Jelonkiem w tyle. Pit stop na stacji. To już standard, że poza większymi miastami nie udaje się porozumieć z obsługą, w efekcie czego jedziemy nadal na jednym zbiorniku. Końcem podróży na dziś jest Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej, a dokładnie kawałek placu w obrębie jej murów, abyśmy mieli gdzie zaparkować Jelonka. O 22:50 nadal nie możemy trafić błąkając się po pięknie udekorowanej nocą Ankarze. Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Ogrodzony podwójnym płotem i murem teren. Witają nas funkcjonariusze Służby Ochrony Państwa. Protokoły bezpieczeństwa, kontrola i parkujemy Jelonka w nieprawdopodobnej scenerii naszej Ambasady.
Dziś każdy śpi na zewnątrz. Przepiękny park, w którym już za parę godzin zaprezentujemy wystawę fotografii Pierwszej Jeleniogórskiej Wyprawy w Himalaje. Jelonek jako część wystawy posłuży również do komunikacji z Polską. Całe wydarzenie chcemy transmitować na żywo.

 

Na plac wykładamy większość rzeczy użytkowych; termometr poza skalą (50 over)

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 

31 VIII - dzień 11 – w Ambasadzie RP

Krople deszczu budzą mnie na hamaku po 6:00. Chwilę potem nie ma już śladu po deszczu. Bajeczny park z bujną roślinnością tuż przy ambasadzie dopieszcza jeszcze o poranku ogrodnik. Włącza zraszacze. Piękną scenerię dopełnia „zbiornik przeciwpożarowy” z krystaliczną wodą. Przypadkiem jest tam też zestaw ogrodowy z grillem, a nieopodal nasza łazienka, tuż przy korcie tenisowym. Wstaje życie. Podczas śniadania przychodzi nas powitać sekretarz placówki. Poranny briefing, dostawa sztalug na czas i rozkładamy wystawę. Mamy zgodę na transmisję na żywo korzystając z kamer zainstalowanych w aucie. W międzyczasie zostaliśmy zaproszeni na herbatę do Charge’ d affaires Ambasady. Pan Minister bardzo entuzjastycznie wsłuchiwał się w historię o polskim himalaizmie, a także o Jelonku, bo jak się okazało jest miłośnikiem motoryzacji. Zwiedzamy jeszcze przepiękne wnętrza ambasady.
Parę minut przed wydarzeniem zjawiają się tureccy dziennikarze. Wszyscy zaś goście ambasady to już nie mała grupa. Ryszard wraca wspomnieniami do 1979 zatrzymując się przy każdej sztaludze z fotografią, opowiadając. Jak wspomniał, jest pod wrażeniem, że historia pierwszej jeleniogórskiej wyprawy w Himalaje wzbudziła tak duże zainteresowanie. Zostaliśmy bowiem przyjęci bardzo ciepło i życzliwie.

01 IX - dzień 12 – wizy do Iranu!

Wizyta z samego rana w Ambasadzie Iranu niemiło nas zaskakuje. Sięgamy po promesy, paszporty i z uśmiechem czekamy na wydanie wiz. W ślad za tym „ochrona” recepcji Ambasady IRI niezwłocznie odpowiada „no visa – border closed” pokazując nam wyjście. Chwila konsternacji, telefon do naszej Ambasady oraz do naszego kontaktu w Iranie. Próba nr 2. Tym razem „recepcja” wydaje numerek i kieruje do poczekalni. Sięgamy po promesy, paszporty (z mniejszym już uśmiechem). W odpowiedzi dostajemy wnioski do wypełnienia – aplikacja o wizę (Sic!) oraz standardowe już „no visa”. Uruchamiamy nasze kontakty w Ambasadzie w Teheranie. Zapoczątkowany już łańcuszek zdarzeń skutkuje próbą nr 3 – udaną dopiero po telefonie z irańskiego MSZ. Na 2 minuty przed zamknięciem Ambasady IRI dostajemy rachunek do zapłacenia, a to upewnia nas w przekonaniu, że za chwilę dostaniemy upragnione wizy.
Po pożegnaniu w Ambasadzie RP nareszcie ruszamy w trasę. Do granicy z Iranem Jelonek ma do pokonania ponad 1000 km. Irańskie MSZ już nas poinformowało, że na granicy będzie trzeba uzbroić się w cierpliwość i nastawić na czekanie. W przyspieszeniu procesu bardziej pomocne niż dyplomatyczne interwencje mogą okazać się wdzięk i urok osobisty Jelonka – w pełni zgoda!

 

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 

2 IX - dzień 13 – droga przez Turcję

Parking dla autobusów wycieczkowych nie był dobrym pomysłem. Spanie pod Jelczem pod plandeką w połączeniu z dużym ruchem ciężarówek i alarmem akumulatorowym zmarnował ostatnią szansę na sen. Poranne śniadanie na przemysłowych szpulach energetycznych i w drogę. Już za Sivas pojawiają się pierwsze długie podjazdy na ponad 2000 m n.p.m. Jelonek nie pęka, odpalamy dodatkowe chłodzenie (upał w kabinie). Jelonek wyprzedza lokalsów jeden za drugim.
Pierwsze zapierającej dech w piersiach widoki i pierwszy prawdziwy test hamulców Jelonka. Zajeżdżamy na noc na parking z przydrożnym meczetem i widokiem jak na Szrenicę. Rozpalamy ognisko i okupujemy wiatę. Wieczór reportażowy Darka Załuskiego – wieczorne Polaków rozmowy z nutą nostalgii. Rysiek wraca do 1979 roku do Annapurny Południowej, otwierając się ponownie przed kamerą.
Niepokojący spadek temperatury nie wróży nic dobrego. +3 stopnie dają w kość, a my w końcu jedziemy w irańsko-pakistańsko-hinduskie upały. Dobrze, że był dostępny koc z pokrywy silnika Jelonka, który przydaje się na takie okoliczności. Już niedługo Iran…

3 IX - dzień 14 – 23:00 – Ararat

Wyjątkowo szybkie śniadanie, wyjazd z parkingu zorganizowany jak nigdy. Nie mijamy żadnych pojazdów na zachodnich rejestracjach. Za to kierowcy irańskich tirów wielokrotnie nas pozdrawiają. Jelonek sunie do przodu przez kolejne przełęcze i nie pęka. Góry, coś między zlepieńcem a piaskowcem, tworzą niesamowity klimat. Podczas postojów podchodzą do nas bardzo przyjaźnie nastawieni tubylcy. Jeden koniecznie chce zrobić sobie z nami zdjęcie, ale tylko naszym aparatem. Chcą być uwiecznieni w naszej historii.
Dojeżdżamy pod Ararat – po prostu piękna góra, robi monumentalne wrażenie do tego stopnia, że zatrzymujemy się na pasie awaryjnym. Z drugiej zaś strony Jelonek na tle zachodu słońca. Te chwile zostaną zapamiętane. Wszyscy są zgodni, znajdujemy pierwsze miejsce na nocleg nie mogąc się doczekać tego widoku o poranku.

4 IX - dzień 15 – pod znakiem sensacji (żołądkowych)

Wyjazd pod Ararat, Rysiek mówi, ze plenery jak 40 lat temu. Kilka ujęć Darka Załuskiego z drona, który nie wiadomo skąd został zablokowany przez tureckie służby. Jelonek pokazuje swoje offroad’owe zdolności i po powrocie zaczęło się. Szczęście w nieszczęściu znaleźliśmy przydrożny hotel. Po kolei jeden za drugim lądujemy w pokojowych łazienkach z rozstrojem żołądka. Support team wyrusza w drogę powrotną zostawiając trójkę obesr…ów z pięknym widokiem na Ararat. Czeka nas interesująca noc! Od dziś jesteśmy zdani na siebie, dziękujemy za wsparcie i urozmaicenie dotychczasowej drogi. Mamy za sobą już 3800 km.
Wkrótce kolejne doniesienia z wyprawy.

 

Fot. jelczemwhimalaje.pl

 

Klikając [ Zapisz ] zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W każdej chwili możesz się wypisać klikając na link Wypisz znajdujący się na końcu każdej z otrzymanych wiadomości.