Trzynastu kierowców z Polski padło ofiarą niemieckiego pracodawcy i systemu, który spycha ryzyko z dużych firm na kierowców. Spali w samochodach w lesie, a policja brała ich za złodziei.
W tak dramatyczną sytuację wepchnęła polskich kierowców firma Lohof Transport z Eisenach w Turyngii, dla której od początku kwietnia rozwozili paczki.
Problemy zaczęły się, gdy kierowcy zaczęli upominać się o zaległą wypłatę za kwiecień. Szef miał ich zapewniać, że to tylko przejściowe problemy, raz nawet pokazał im rzekome potwierdzenie przelewu, do którego w rzeczywistości nie doszło.
Kiedy nie dostali wypłaty, wspólnie złożyli wypowiedzenie i wtedy zostali wyrzuceni z hotelu pracowniczego. Zatrzymali kluczyki od samochodów, aby walczyć o swoje. Nie chcieli wracać do Polski, bo obawiali się, że z daleka jeszcze trudniej będzie im wyegzekwować należne pieniądze.
Jak mówią, szef przez cały czas odmawiał im zapłaty, chociaż pieniądze otrzymać miało ok. 30 pozostałych kierowców z Niemiec, Rosji i Mołdawii.
Przez cztery dni koczowali w lesie, kilkakrotnie musieli tłumaczyć się policji, którą nasyłał na nich były pracodawca, oskarżając o kradzież samochodów. Wyjaśniali policji swoją sytuację, pokazywali umowy o pracę i notatki z przepracowanymi godzinami. Wtedy dowiedzieli się, że szef nawet ich nie zarejestrował – czyli przez całe półtora miesiąca pracowali na czarno.
To oznaczało nie tylko, że pracodawca nie płacił za nich podatków, ale że kierowcy nie byli ubezpieczeni, choć czasami rozwozili paczki nawet po 15 godzin dziennie.